Bieszczady kipiące zielenią.

 

 

   Tradycyjnie maj to w Uniwersytecie Trzeciego Wieku miesiąc „dużej” wycieczki. W tym roku wybraliśmy Bieszczady. Program i organizację powierzyliśmy młodemu biuru turystycznemu BIESZCZADER z Sanoka. Program okazał się oryginalny i nieco zagadkowy. Obejmował zwiedzanie zachodniej części Bieszczad: od Zagórza przez Solinę do Komańczy.

 

   Bieszczady powitały nas wprost kipiącą zielenią wzgórz, co po nocnej podróży od razu dodało nam sił i energii, tym bardziej, że do akcji wkroczył przewodnik p. Łukasz, młody człowiek niewysokiej postury, ale z wielką energią, tempem wypowiedzi i humorem. A że okazał się doktorem historii, to od niej też zaczął prezentację miejsca. Od XIV w., kiedy tereny tzw. Rusi Czerwonej przyłączył do Polski Kazimierz Wielki, wzbogacił ją o nowe grupy etniczne, religijne i kulturowe (Rusini, Bojkowie, Łemkowie). Ślady tamtych czasów symbolizuje w Sanoku zrekonstruowany zamek (dziś muzeum z kolekcją ikon i zbiorami obrazów Beksińskiego).

   Ślady współczesnej historii – mniej piękne – to upadła fabryka autokarów San. My jednak udaliśmy się do nieodległego Zagórza, do dobrze zachowanych ruin Klasztoru Karmelitów Bosych ufundowanego przez możnych Stadnickich. Otoczony zakolem rzeki Osławy był też na czas konfederacji barskiej siedzibą zbuntowanego rycerstwa, a później też przytułkiem dla weteranów wojny. Dzisiaj do ruin prowadzi droga krzyżowa wykonana przez ludowych artystów.

   W dalszą drogę udaliśmy się na południowy wschód przez Lesko. Obok miasteczka podziwialiśmy interesujący twór natury – obryw skalny piaskowca ukazujący ciekawe formy geologiczne ze strzelistą kolumną.

   Niedaleko MYCZKOWCA przyciągają turystów założone niedawno ogrody biblijne zwane Bieszczadzką Ziemią Świętą. Jest to próba odtworzenia za pomocą roślin pewnych biblijnych miejsc i symboli np. „krzewu gorejącego”, „arki Noego”. W sumie wykorzystano tu 110 gatunków roślin.

   Obok ogrodu można zobaczyć park miniatur bieszczadzkich świątyń różnych wyznań. Cechuje je odrębna architektura, budulec, kształty kopuł. Przy tej okazji dowiedzieliśmy się też jak procesy historyczne wpływały na religię i kulturę (np. przekształcanie świątyń z prawosławnych na katolickie lub unickie).

   Kilka godzin gościliśmy w Solinie nad „Bieszczadzkim Morzem” jak niektórzy określają Zalew Soliński powstały w latach 1960 ÷ 1968 (20 lipca 1968 roku oddano zaporę do eksploatacji) ze spiętrzenia wód Sanu i Solinki. Powstały zbiornik jest największym sztucznym akwenem w Polsce. Główną atrakcją pierwszego dnia wycieczki był rejs stateczkiem TRAMP (z demobilu wojskowego przystosowany przez 3-ch szalonych brodaczy do celów turystycznych). Tramp dociera do najdziwniejszych i najpiękniejszych miejsc zalewu. Naturalnemu kołysaniu się fal towarzyszyła niegdysiejsza piosenka „Zielone wzgórza na Soliną” – zrobiło się nastrojowo i sentymentalnie.

   I tak dzień dobiegł końca. Pani Bogusia czekała na nas w BEREZCE (w pobliżu Polańczyka) z dobrym obiadem, czyściutkimi pokojami i uśmiechem.

   Piątkowy poranek przywitał nas słońcem i mocnym głosem p. Łukasza. W drogę. Opowieści zaczęły się literacko. A to o Zygmuncie Kaczkowskim (bieszczadzkim Sienkiewiczu) poczytnym pisarzu historycznym z XIX w.) a to o Henriettcie Ankwiczównie, o której względy nieskutecznie zabiegał ubogi Mickiewicz (właśnie przejeżdżaliśmy obok dóbr tatusia panienki) dłużej p. Łukasz zatrzymał się na postaci Pawła Jasienicy – historyka, który pomieszkiwał tu w domu córki. Rzuciliśmy okiem na kościół ufundowany przez ojca Fredry (tego od Zemsty).

   Najwięcej czasu nasz przewodnik poświęcił postaci Świerczewskiego – licznym mitom i faktom na temat tego, „co się kulom nie kłaniał” (Broniewski). Sporo dowiedzieliśmy się o tym jak się pisze historie „na zamówienie”. Opowieść była pod Baligrodem i Jabłonkami – miejscami związanymi ze śmiercią generała.

   Nastój szybko się zmienił, bo oto w Smolniku polecono nam przesiąść się do innego pojazdu – skrzyżowanie dyliżansu z dzikiego zachodu z wozem cygańskim, bo drogi dla autokaru dalej nie ma. Zaryzykowaliśmy i wcisnęliśmy się na 3. konne bryki i w drogę. Pan Łukasz dodał nam otuchy częstując „niedźwiedzim przysmakiem”, czyli trójniakiem. Konie ruszyły bezdrożem, brodami pięknej dzikiej i ciągle meandrującej Osławy, aż do miejsca o nazwie DUSZATYN. Stąd najwytrwalsi (ok. połowa) poszli w górę do niezwykłych jeziorek duszatyńskich (powstałych po obrywie skalnym). Droga to trudna, błotnista i kamienista, wymagająca kondycji.

   Reszta została na pięknej polanie przy zajeździe. Innych zabudowań w zasięgu oka nie było. Bo po wsi została tylko nazwa i tablica z informacjami. Przy zajeździe wypatrzyliśmy wydzielony prostokąt z jedną mogiłą i kamieniem z płonącym zniczem.

   Pani z zajazdu opowiedziała historię o kimś z zagranicy, kto chciał to miejsce po cerkwi i cmentarzu zachować od zapomnienia. I ona o nie dba. Takich miejsc opuszczonych i zdziczałych, że tylko kwitnące jabłonie są śladem dawnych wsi jest więcej. W niektórych są tablice z informacjami.

   Spotykane nowe, ładne, prawie miejskie domy zamieszkują ludzie spoza regionu. Rolników tam nie ma. Trochę ludzi pracuje w lesie.

   Ten stan to efekt tragicznych wydarzeń wojennych i walk etnicznych (polsko-ukraińskich, działań UPA) oraz wysiedleń na wschód i zachód, w tym akcji WISŁA. Czas i las zatarł ślady.

   Te niewesołe refleksje niweluje nieco jeszcze jedna wizyta tego dnia w Komańczy u p. Darii w jej wielkim domu – muzeum kultury ludowej.

   P. Daria to strażniczka kultury Łemków, choć ona mówi o sobie ZAWOŁOKA (przybyła z zewnątrz). Nauczyła się wyszywania krzyżykowego, zgromadziła to co dostała od ludzi, dowiedziała się wiele o miejscowej kulturze i obyczajach. Ma duże zbiory prac wykonanych z koralików tzw. KRYWULKI (ozdobne elementy przy bluzkach kobiet). Materiałem na stroje jest głównie len. Zostaliśmy pod wrażeniem tej niezwykłej kobiety i jej kolekcji.

   Ten bogaty we wzruszenia dzień zakończył się jeszcze jedną atrakcją – wieczornym (do północy trwającym) bankietem z tańcami. Większość wytrwała.

   Trzeciego dnia towarzyszyła nam p. Grażyna doświadczona przewodniczka, nauczycielka geografii z Sanoka.

   W drodze zatrzymaliśmy się w sanktuarium Matki Boskiej Łopieńskiej, szczególnie czczonej na tych terenach. Jej obraz łaskami słynie i legendą. Odwiedziliśmy także pracownię i galerię ikon. Głównym punktem programu tego dnia była wizyta w klasztorze sióstr Nazaretanek w Komańczy. Pięknie na wzgórzu położona budowla z lat 30-tych XX w. w stylu szwajcarskim zasłynęła jako miejsce odosobnienia kardynała Wyszyńskiego w latach 1955÷56.

   Zwiedzającym siostry udostępniają kaplicę i salę z pamiątkami pochodzącymi z wyposażenia pokoju kardynała. Napisał tu Śluby Jasnogórskie.

   Ostatnim miejscem naszej wędrówki była zabytkowa XVI-wieczna cerkiew w Turzańsku (na liście UNESCO). Skromne zasoby finansowe, nieliczni wierni, niewielkie dotacje państwa nie pozwalają należycie zabytek odrestaurować.

   I tak kończy się nasza wyprawa na kresy. Pani Grażyna zaśpiewała nam na pożegnanie „Dumkę na dwa serca”, (bo w pobliżu kręcono sceny z Pana Wołodyjowskiego.

   A my w długą drogę do domu, by dotrzeć do Hajnówki do północy.

   Mam nadzieję, że wrażenia i refleksje zostaną nam na dłużej – o niezwykłej urodzie tej ziemi, o wytrwałych ludziach o dramatach historii i przemijaniu.

   Lidii Nazaruk za kolejny kawał dobrej społecznej roboty serdeczne uznanie i podziękowanie.

Autor: mgr Antonina SKORUK

Foto-galeria: Irena SIDORUK, Antonina ŚWIERSZCZ, Nadzieja WEREMIUK, Witalis WOŁKOWYCKI